Co pewien czas w telewizji pojawia się raport o stanie czytelnictwa. I tak dowiadujemy się, że statystyczny Polak czyta mniej niż jedną książkę w miesiącu. Ja rozumiem, że aby mówić o społeczeństwie trzeba używać statystyki. Problemem jest to, że ludzie później wartościują się nawzajem na podstawie liczby przeczytanych książek, która jest nieistotna.
Dla mnie są najważniejsze unikalne wrażenia, przemyślenia, doświadczenia, wnioski itd., które wynikają z lektury. Wierzę, że niejedna książka, którą ja skreślałem mogłaby zmienić czyjeś życie. Tak samo książki dla innych nudne, zmieniają moje.
Dlaczego bezrefleksyjne czytelnictwo nie jest tępione a gloryfikowane? Ostatnio nawet słyszałem, jak znajomy był dumny z tego, że czyta książki, które mają renomę trudnych. Automatycznie klasyfikujemy czytelnika Dostojowskiego jako lepszego od fascynata science fiction. A dlaczego w ogóle zawsze wartościujemy książkę jako lepszą od filmu, film lepszy od serialu itd. Ta szkolna hierarchia jest dla mnie śmieszna i przestarzała. Tym bardziej, że tym, co ostatnio zrobiło na mnie prawdziwe wrażenie był ostatni odcinek Breaking Bad.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz